Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sonety polskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sonety polskie. Pokaż wszystkie posty

Somnambulizm


A kiedy krowy łańcuchem zadzwonią,
psy rozdziamgoczą, zaskrzypią żurawie,
na żabi rechot odpowie świerszcz w trawie -
biegnie zdyszany ku zamglonym toniom

czary rozbłyszczać na zastygłym stawie,
pleść witkogrzywy rokitowym koniom
i w bezkres czerpiąc sierpowatą dłonią,
rozrzucać w falach oczka srebrnopawie.

A wtedy ona otwiera okienko,
na łąki leci - mała pulchna sówka:
bosa, wciąż śniąca z rozwiewną sukienką.

Za dnia łzawiąca, smutna czarna wdówka -
biegnie do niego wesołą panienką
i szepcze, szepcze zbewstydnione słówka.



Kapliczka



Tutaj, gdzie droga w akacje schowana
mała kapliczka pilnuje spokoju,
roszponka niebo zniża do kolana -
niebieska struga wiatrem przebiegana.

Przystają baby wiejskie, spracowane
unosząc ręce przez chwilę do czoła,
pod chmury pnie się „Pobłogosław Panie” -
wiecznie zielona, kwitnąca jemioła.

Tu zło nie sięga, więc podchodzą nocą
sarny i dziki, a płochliwe sowy
na drzewach puszą ogromniaste głowy,

skądś dziwne głosy zaklęcia mamroczą.
I nie wiesz, śnisz gdzieś, że tu jesteś właśnie:
wszedłeś do baśni, czy też w ciebie - baśnie?



Inny


Jakiś dziwoląg przez wieś szedł schylony,
przy płotach baby rozstawiał ciekawe.
Psy ujadały wychudłe, głupawe,
w dzwonnicy nagle trwożyły się dzwony.

"Ot, dziwak, cudak..." - przedwieczorne chłopy
pykali kółka jakby aureole,
gdy dziwny skręcał na łubinu pole
i metr ponad nim stawiał bose stopy.

Wyrostek pobiegł żegnać go kamieniem,
gardziel rozdarła gruba wiejska dziwa :
"Przylazła skądściś stara świnia z chliwa!"

I wygrażały żurawie ramieniem,
aż obcy zniknął hen w noc wypłoszony
na Uroczysko, do swej – dziwożony.



Czereśnia


Zerwał czereśnię w nieszporach ukryty,
słodką czereśnię spod samego nieba.
Kiedy zjadł pierwszą - drugiej mu potrzeba,
lecz i po drugiej poczuł się mniej syty.

Po wszystkich pobiegł pukać w konfesjonał :
"Wyjadłem księdzu wszyściutkie czereśnie!"
... a proboszcz pobladł, uśmiechnął boleśnie,
przypadek zrządził, że akurat skonał.

Nadleciały ptaki - szpaki czereśniowe,
w żarłoka skroniach dziobią niepokoje,
pestki wyplute rosną nazad w głowę,

z soku czarnego krążą w myślach zdroje.
- Czeka zamarły, jesienny tak wcześnie:
może ktoś jemu ukradnie czereśnię?



Skała



O łąkach za wsią, gdzie sterczała skała,
wiosną i latem bujniej rosły trawy,
mówili jedni, że: "Diabeł łaskawy",
"Mokosza" - drudzy - "koło niej sikała".

Kiedy pod skałą znaleźli obcego
z podciętym gardłem i kulami w głowie,
jedni: "Kto zabił, już nikt się nie dowie",
drudzy: "Krew stracił i umarł od tego."

A gdy dziewuchy pod zimę pęczniały,
jedni się śmieli: "No co, zaskoczyły?"
a drudzy na to: "To od tej złej skały!"

I narastała wciąż skała w złe siły,
aż którejś nocy… zapadła się w glebie.
- Jedni i drudzy wzięli się za siebie!


Mamlice


...wieś jak i każda, ale w okolice,
jak nigdzie indziej wrosły kozibrody.
Zwłaszcza, gdzie wierzby pchają się do wody
w staw fioletowy, nazwany Mamlice…

(dolej, Przybyszu, to opowiem dalej)
...bo licho z niego na ludzi wyziera
odkąd, jak mówią obmyła Megiera
z malin w nim dłonie... (pusty kufel, nalej!)

...i teraz, kiedy wlezie na barchany,
lub nie daj Boże, zamoczy ktoś nogę -
to łazi po wsi przez dzień romemłany...

(dolej no Gościu, bo mówić nie mogę)
...bajając, że wieś jest jakaś... rokoko
i kura śpiewa - nie gdacze: "ko ko ko..."?



Straszno


Roztyła się noc na pola, na drogi,
zaraz po burzy spierzchniętymi mgłami;
gdzieniegdzie tylko wydarte otchłani
latarnie sine podstawiają nogi,

sznurówki plącząc oczom strutym w bani:
Na błota! W pustkę! Przez mroczne rozłogi! -
skąd licha złego śmiech sowio złowrogi,
w kałuży ognik wzrok błędny tumani.

I zaczym rano zatrwożone głosy,
bajały będą, że: "Znowu straszyło!" -
wędrowiec chwiejny we mgle wyrwie włosy,

odciśnie w błocie zabiedzone ryło.
Nareszcie, cudem trafi do chałupy,
zaśnie... Na szybie oddech jego trupi.



Niebo


Z północnej strony bezdroża i krzaki,
dąb zamyślony pod kosmatym lasem -
na korze ciemnej zniekształcone czasem
imiona, serca i zwierzęce znaki.

W skwarze południa falujące łany,
mgławice maków i słońca chabrowe,
senne łubiny i gryki miodowe,
w trawach bezkresnych wietrzyk rozszeptany.

Na wschodzie stawy zrośnięte przesmykiem -
zielonookie, z gęstymi rzęsami;
cyranki w wodzie, lecące bociany.

A po zachodzie: meteor z kosmykiem,
tnąc cyjan nieba to płonie, to gaśnie -
ciało strudzone, co umiera właśnie!



Uciekinier



Przechodziłem po niebie czarną wstążką,
zamyślony i nieswój. W bukiet włosów
wpinałaś maków czerwień, fiolet wrzosów,
z kałuż gwiazdy wyjęte dłonią wąską.

Rano pobladły, słaniając się mgłami,
zbierałem czerwień, fiolety i wrzosy,
a gdy pod nogi rzuciłaś mi rosy -
pobiegłem świtem, biały łabędziami.

Nie dogonisz mnie nigdy, moja pani:
Głęboką rybą będę! W noc kosarzem
w snach galaktycznych zakradnę do łóżek.

Wij się! Wij w świcie krwistymi zorzami!
Welon mocz w słońcu przed ziemskim ołtarzem!
Chłoszcz drzewa w burzach wichrami pogróżek!



Niedzielą



Buchnie w szklanicy słodka lemoniada,
gaz w nos uderzy, zmruży małe ślipki;
"No?... pij, pij smyku" - ojciec się rozgada,
czarne wąsiska wzniosą wiejskie typki:

"Ta... zdrowie mały!" - kufle uniesione
nasączą piwo letnią, złotą chwilą;
wargi rozsuną pienistą koronę,
nad papataczem głowy się pochylą.

A potem drogą wszędzie przystawanie:
rozmowy, śmichy, pożegnalne ploty;
uszy nastroszą w łbach wielkich jak banie

rozleniwione, wbite w słońce koty.
I gwar, aż po noc - jak to i w Niedzielę
z gospody starej zaraz po kościele.



Na miedzy


Tłusta dziewucha oparta o gruszę
usta nadęła, cyce stroszy wielkie;
Obok, chłop młody przeżywa katusze
i nieuważnie rozgniata brukselkę.

Przy bluzce słońce guziki rozpina...
"Cóś dziś gorąco..." - niesie przed się wietrzyk;
Jak brzoza pobladł i zgłupiał chłopina,
gdy z piersi białej oko puścił pieprzyk?!

I ulęgałki - jak jaka ulewa
raptem spadają, choć dzień tak bezchmurny,
ptak wesolutki w gałęziach nie śpiewa,

a tylko wietrzyk w pustym gniazdku jurny
mruczy i trzęsie i drży drżączką wielką:
nad chłopem, babą i ponad brukselką.



Jaga


Jest we wsi cichej jak senna dziewanna,
schylana letnim, wieczornym wietrzykiem,
bardziej od dębu pomarszczona panna
brodząca w lasach z przeogromnym dzikiem.

Biada ci, biada! Mój myśliwy - biada,
jeśli ją spotkasz kiedyś na swej drodze!
Klątwą omota cię zła Baba Jaga
i w muchomora zmieni na psiej nodze.

Lecz, gdy już sprzeda strzelbę u pasera,
ledwo co żywy doczekasz odpustu:
ockniesz się ze snu, przywołasz sznaucera,

do domu wrócisz na kiełbaskę z rusztu.
Zapomnisz Jagę, co po lasach zbiera
strzelby myśliwych jak wiązanki chrustu.



Jesienna opowieść


Tamten, że młody - obiecał jej życie,
a ona – głupia, zaraz uwierzyła.
Potem był wrzesień: łzy, nóż i mogiła.
O, ta na którą akurat patrzycie.

A tutaj, obok - listonosz zgładzony
nogi wyciąga w topolowym szumie.
Gdy go chowali biadoliły tłumnie
stare i młode: panny, wdowy, żony.

Bywają noce, zwłaszcza te zimowe:
listonosz wichry wrzuca do komina,
cieniem północnym wkłada w okna głowę.

Potem o świcie wychodzi dziewczyna:
ciągnąc za sobą włosy purpurowe,
mrozem na szybach list siwy przypina.



Ptak



Na sielską wioskę Ptak spadł stalowy,
na swojską wioskę spadł  raz głodny Ptak.
Sam sołtys mało nie stracił głowy,
a z wielu stodół został drobny mak.

I było potem pytań jak morze,
od poniedziałku, aż do niedzieli
chłopy mówili: "Boże, mój Boże -
bylim w gospodzie, nic nie widzielim!"

Józek to głową kiwał: "Oj tak, tak...
nic nie wim, społem, zasnąłem krzynkę,
a kiedy wstołem - już martwy był Ptak."

Z innymi postał tak ociupinkę,
i twierdził, że: "Bał się, zląkł, i to jak!" -
nie zdradził, że sam wziął Czarną Skrzynkę.



Chleb


Rosłem od ziarna dziwnie naokoło;
Poprzez szum innych, co dzień dłuższe włosy;
Pachniałem myśląc, że jest mi wesoło:
ślepe źdźbło żyta tuż przed chwilą kosy!

Czy wiesz? - bywałem taki pewny siebie,
że dom mój w chmurach, że przerosnę drzewa,
kiedyś świat zamknę w upieczonym chlebie,
słońce i księżyc... że dla mnie dojrzewa?

O, głupi, głupi! Dziś, mielony w młynie,
wśród mnóstwa innych, a głupich tak samo -
czekam na Rękę sięgającą rano!

Czekam rozpuścić się w dniu, w Czyjejś ślinie!
Złoty marzyciel wyrosły pod niebem:
pragnąłem chleba, a sam jestem Chlebem.



Zabawa


Mąż wyrasta jak kaktus przy pannie Maryni
gdy roztacza na sali taneczne okręgi
Wyszły gały niejedne sołtys parkiet ślini
kulturysta go złapał i sprawia mu cięgi

Od Maryny pożoga zadrżał dach stodoły
kiedy kręci biodrami piruety czarty
W okularach szkła pękły utracił frak poły...
to profesor się uchlał i ze świnią tańczy

Ten tamten zaraz inni do kadryla stają
gdy Maryna tumani i kusi biodrami
Dziadek żegna się z laską bosman z długą fają

prawie jeszcze przedszkolak obrus farbą plami
Leży ledwo co żywy pośród szpar podłogi
i Marynie zagląda zuch pomiędzy nogi



Mewa


Na morskiej fali na oklep jechał
sztorm, trzymał listy pisane pianą
z ust ludzkich. "Wywiej się sztormie, rano
wróć - będę czekać, tu będę czekać

na zapach włosów Jej. Strząśnij z skrzydeł
smak tamtych gorzkich słów, które draniu
zabrałeś kiedyś na przesłuchanie -
potrzebne dzisiaj mi choćby tyle..."

Na morskiej fali na oklep jechał
wiatr, listy trzymał spisane pianą,
a ponad wiatrem krzyczała mewa:

"Hej, chłopcze miły, wciąż ciebie czekam
na drugim brzegu, codziennie rano
wysyłam mewę na zgodę: Przebacz!"



Etymologia


W ogromnym borze, co kończy się morzem,
Drzewo błękitu dotyka gałęźmi,
jedna Wiewiórka wśród chmur liściem pędzi
i jeden Jeleń o pień trze poroże.

To Drzewo nigdy nie będzie nazwane,
uschnie, gdy pod nim pojawi się człowiek.
Drzewo - niedrzewo, zrodzone przez Prawiek,
Drzewo na inne przez wzrok rozsypane:

sekwoją, sosną nazwane, modrzewiem,
jabłonią, gruszą, lasami, ogrodem,
stając się odtąd którymś ludzkim słowem.

I w niebo patrzeć tysiącem drzew będzie,
a ja, w niewiedzy pod dębem gdzieś siądę -
małym bonsai - w sam raz dla mych pojęć.



Herosi


Uśmiechają się ze swoich pomników
mordercy, którzy chwilowo wygrali.
Zwycięzcy gazet. Zdobywcy zeszytów.
Poeci z myślami, jak ostrza stali.

Aż oczy bolą z patrzenia w błękity,
nogi się tłuką za dnia o kamienie:
opieram się na Nich - okręt rozbity
i wieniec składam u stóp - swe Sumienie.

Skostniały spijam cienie nieruchome:
to jadło moje na Lądzie Rozbitka!
Wchłaniam truciznę - to moja popitka!

Dokoła głowy innych pochylone,
jak kompas czujny wskazują, gdzie Życie.
Jak ciało zmienić na Marmur w Niebycie.



Szczyt


Tu, gdzie się miasto wydaje tak małe,
że lepiej było z niego nie wychodzić,
na zawsze zostać w swojej paranoi -
kończy się niebo, a szczyt pnie się dalej.

Czasem - wieczorem góra z górą gada.
O czym? - żebym tak kiedyś się dowiedział!
- Może właśnie coś szepczą na mój temat,
a ja umrę, nim skończą rozważania.

Tu, w takim miejscu, nie żyje się mocniej,
raczej, jakby nie dano mi wyboru:
gdy wszystko wokół jest tak przeogromne,

czy można wierzyć wciąż boskiemu słowu?
- To góry mają czas, dojdą do nieba
nie wierząc w Boga. Nawet, gdy go nie ma.